niedziela, 9 listopada 2014

Jedwabnik- Robert Galbraith





Powiedzmy sobie szczerze- mieć na nazwisko Rowling i wydać książkę jest w dzisiejszych czasach prawdopodobnie równie łatwe, co sprzedać produkt z logiem nadgryzionego jabłka. Powód jest dziecinnie prosty, nazwisko Rowling stało się bowiem swoistą marką. Pokolenie wychowane na siedmiu tomach oraz ośmiu filmach o okularniku z różdżką (do którego nie boję się przyznać, sama należę) w tej chwili kupi wszystko, co wyjdzie spod pióra pani podpisującej się inicjałami J.K..
To może dlatego jej pierwsza książka niezwiązana z magicznym światem sprzedała się tak dobrze? Casual Vacancy nie było przecież przełomowym dziełem, nie zmieniło pokolenia, a nagrody, które otrzymywało pochodziły od publiczności. Nie zrozumcie mnie źle, Rowling nie straciła formy, o nie, ale nie ulega wątpliwości, że ta sama książka sygnowana nazwiskiem pierwszej lepszej Jane Smith na pewno nie przykułaby uwagi samego Stephena Kinga, który na portalu Goodreads wystawił jej bardzo przychylną opinię. Sama książka to świetnie napisana opowieść o tym jak wiele w małej społeczności może zmienić śmierć jednej osoby. Wspaniały przekrój przez małomiasteczkowe społeczeństwo, w którym o tym kim jesteś, decyduje to, po której stronie płotu mieszkasz.
Dlatego jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Rowling od tej pory postanowiła pisać pod pseudonimem. Szczególnie, że jej książki spod szyldu Galbraith skierowane są do zupełnie innej publiczności niż Harry Potter. Daleko im do lekkich książek dla młodzieży.
Oczywiście niewiele czasu zajęło odkrycie prawdziwej tożsamości Lotu kukułki, pierwszej książki z serii o Cormoranie Strike’u. Do Polski książki trafiły już z wielką naklejką z napisem „Pseudonim J.K. Rowling”. Równie dobrze mogłaby to być wielka strzałka z napisem „Książka dla Potteromaniaków”, bo naturalnie dzięki temu machina marketingowa poszła w ruch. 
Nie będę się zbytnio rozpisywać o pierwszej części. Wystarczy, że powiem, iż opowiada o Cormoranie Strike’u, nieślubnym synu znanego piosenkarza, który po powrocie ze służby w Afganistanie, gdzie stracił nogę, musi ułożyć sobie życie na nowo. A nie jest łatwo, bo noga dokucza jak diabli, agencja detektywistyczna, którą założył, ledwo przędzie, zostawiła go narzeczona, a agencja pracy tymczasowej podsuwa mu sekretarkę, na którą go wybitnie nie stać. Na szczęście to właśnie Robin, ambitna dziewczyna, która jest oczarowana pracą detektywa zostaje siłą napędową kariery Strike’a. W pierwszej części parze głównych bohaterów udaje się rozwiązać zagadkę śmierci modelki Luli Landry, dzięki czemu w Jedwabniku Cormoran może nieco odetchnąć. Co prawda nadal nie ma nogi, a jego narzeczona bierze ślub, ale jak to mówią, pieniądze szczęścia nie dają, ale zawsze lepiej płakać w ferrari.
Jedwabnik rozgrywa się kilka miesięcy po akcji Lotu kukułki, kiedy to Cormoran Strike i jego asystentka Robin przebierają w ofertach zatrudnienia i chociaż nadal nie opływają w luksusy, Strike nie musi już mieszkać w biurze i jeść mrożonego jedzenia. Pewnego dnia przychodzi do nich kobieta, której mąż najwidoczniej zaginął. Najwidoczniej, bo okazuje się, że sprawa dotyczy mało popularnego pisarza dosyć kiepskich książek, autora jednego bestsellera, który po tym nie był w stanie stworzyć nic dobrego. Owen Quine, bo tak się nazywa zaginiony, miał podobno tendencję zaszywania się na kilka dni w hotelach, zwykle aby wzbudzić sensację. Jednak tym razem jego żona uważa, że Quine’owi mogło się coś stać. Najwyraźniej pisał on dzieło swojego życia, które wielu osobom mogło się nie spodobać. Do podobnych wniosków dochodzi Strike, kiedy w końcu trafia do niego egzemplarz niewydanej publikacji, zatytułowanej Bombyx mori, w której roi się od nieprzychylnych portretów ludzi z najbliższego otoczenia Quine’a. Niewiele czasu potrzeba, aby Strike odkrył, że Quine został zamordowany i to w sposób dokładnie opisany w powieści, której nie zdołał jeszcze wydać. 
Fabuła sama w sobie nie jest zbytnio skomplikowana. Opiera się na starym dobrym „ktoś nie żyje, trzeba odkryć kto zabił”. Mamy więc kilkanaście postaci przewijających się jedna za drugą, a praktycznie każda z nich wydaje się być potencjalnie winna. Czy była to niemiła, porywcza agentka, z którą Quine pokłócił się przed zniknięciem? Żona, którą przez lata zdradzał? Kochanka, którą ukazał w złym świetle w swojej książce, okrutnie nawiązując do śmierci jej siostry? Znajoma, która otworzyła się przed nim po zmianie płci? Dawny przyjaciel, który stał się wrogiem? Może wydawca? Możliwości jest wiele, a większość osób ma motyw aby zabić.
Problem tkwi jednak w tym, że w pewnym momencie stwierdziłam, iż niewiele mnie obchodzi kto zabił. Za dobrze bawiłam się odkrywając kolejne połączenia między podejrzanymi a ich odpowiednikami opisanymi w Bombyx mori. Z resztą podejrzanych jest tak wielu, że same dotarcie do nich wszystkich zajmuje Cormoranowi ładne trzysta z czterystupięćdziesięciu stron książki. Autor (bo jak już mamy tego Galbraitha to zostańmy przy nim) cały czas dolewa oliwy do ognia utrzymując atmosferę na równym, wysokim poziomie.
Z resztą równie interesujące (a czasami nawet bardziej) są motywy poboczne. Miejscami miałam nawet uczucie, że tę książkę czytam nie dla tajemnicy śmierci, jak to się ma w wielu kryminałach, lecz dla samych głównych postaci. Cormoran ze swoim stoickim spokojem i poukładaniem charakterystycznym dla żołnierza, próbujący jednocześnie zrozumieć swoją asystentkę, która powoli czuje się niedoceniana, oraz byłą narzeczoną, która na dzień przed swoim ślubem zaczyna wysyłać mu wiadomości, to motyw, który mógłby sam pociągnąć tę książkę. Szczególnie, kiedy dodamy jego niekończące się problemy z nogą, kurczącymi się finansami oraz próbę ukrycia przed ludźmi tożsamości ojca, o którym sam Strike wolałby zapomnieć. 
Dodatkowo mamy Robin, której najwidoczniej idealny narzeczony jest wiecznie zazdrosny o Strike’a i daje pokaz niezadowoleniu patrząc na Robin, która za niewielkie pieniądze pracuje w agencji detektywistycznej, kiedy przecież mogłaby zarabiać więcej pracując w dziale kadr. 
Jest tego więcej, ale to wystarczy, żeby zobaczyć, że ta książka doskonale trzyma się na samych postaciach. Nie potrzeba tu zbytnio zagmatwanej fabuły. Galbraithowi wystarczy bowiem para głównych bohaterów i trochę postaci pobocznych połączonych zgrabnie motywem zbrodni, żeby prawie pięciusetstronicowy tom przeczytać bez znużenia. 
Jedwabnik jest więc dobrze napisaną książką, stworzoną przez prawdopodobnie najbardziej znaną autorkę dwudziestego wieku, która nawet bez magii jest w stanie przyciągnąć do siebie czytelnika. 
Ja ze swojej strony muszę powiedzieć, że przy jedwabniku bawiłam się świetnie i nie mogę się doczekać kolejnego śledztwa prowadzonego przez Cormorana Strike’a i jego ambitną asystentkę.