piątek, 24 kwietnia 2015

Gdzie się podziali ci superbohaterowie, czyli o Daredevilu słów kilka.

O borze szumiący, tak! Mamy dobry serial o komiksowym superbohaterze, w końcu!
Zapewne czytając to zdanie geekowska część publiczności zaraz zakrzyknie „Ale jak to? Przecież Arrow, przecież Flash, przecież Agenci S.H.I.E.L.D., przecież Agentka Carter, przecież…” pozwolicie, że przerwę wam tę wyliczankę konkretnymi argumentami, dlaczego dopiero Daredevil może uchodzić za dobry serial o komiksowym superbohaterze. Rozsiądźcie się wygodnie i zapraszam...

Jeszcze rok temu powiedziałabym, że Arrow spokojnie daje sobie radę w tej klasyfikacji. Niestety, kiedy już wystarczająco napatrzyłam się na gołą klatę Stephena Amella (a ci co widzieli, wiedzą, że wystarczy na to raptem pięć odcinków) i zdążyłam się oswoić z ciągle powracającymi zza grobu postaciami, których w sumie nie chcę za bardzo widzieć powracających zza grobu, zdałam sobie sprawę z licznych mankamentów propozycji serialowej DC. No bo niby fajnie, że facet nauczył się tych wszystkich sztuczek z łukiem, niby fajnie, że jest tak niejednoznaczną postacią. Ma te swoje wady, tę próżność, samozachwyt i przeświadczenie o własnej niezniszczalności. Ale zaraz okaże się, że to, za co kochamy Tony’ego Starka, tutaj po prostu irytuje. I nie, niezależnie od ilości pokazanych na ekranie cycków, nadal nie przekonacie mnie, że tak powinien wyglądać strój nowoczesnej heroiny (z czym prawdopodobnie nie zgodzi się męska cześć widowni, ale kim jestem, żeby się kłócić, pierwszy sezon obejrzałam dla klaty Amella). Po pewnym czasie Arrow zaczyna po prostu irytować przerysowaniem postaci, które niezależnie od tego jak by się je zabiło, i tak nie giną, a Stephen nie jest tak dobrym aktorem, żeby pociągnąć rolę mimo kiepskiego scenariusza. Z resztą, wydaje mi się, że większość widzów lubi go jedynie za to, że poza ekranem jest bardzo sympatycznym facetem.

Kolejna propozycja DC miała wszystko zmienić. Flash obiecywał nam cuda na patyku, podgrzewał atmosferę przedstawiając część postaci już w Arrow, no i kto nie pokocha życiowej łamagi, której coś się w końcu udało. Chociaż miałoby to być jedynie kopnięcie przez błyskawicę. Ale wiecie co? Widziałam pilot i stanowczo mi to wystarczy. Jeżeli chciałabym komiksu z lat osiemdziesiątych, zapewne sięgnęłabym po prawdziwy komiks zamiast musieć się męczyć z przerysowanymi, i mało interesującymi postaciami przez czterdzieści minut na ekranie. Może po prostu nie trafiło w mój gust, ale nie mój cyrk, nie moje małpy, nawet od ekranizacji komiksu oczekuję czegoś więcej.

    Po drugiej stronie barykady mamy niemalże wielbionego przeze mnie Marvela. I zaczynają się schody. Bo Agenci S.H.I.E.L.D. mieli być moim ulubionym serialem, i może udało im się zyskać moje uwielbienie na… trzy odcinki? Na nieszczęście finałowe. A wiecie co jest po finale? Sześć miesięcy ciszy, kiedy w sumie zdajecie sobie sprawę z faktu, że te trzy świetne odcinki nie dadzą radę nadrobić tego, co zepsuło tych kilkanaście średnich. I nawet mój ulubiony agent Coulson nie był w stanie do końca mnie przekonać. W pewnym momencie wydaje mi się, że producenci za wszelką cenę próbują wepchnąć na siłę Agentów do głównego nurtu uniwersum Marvela. Niemalże machają nam przed oczami certyfikatem jakości Stana Lee. Niestety, nie jest to wystarczające.

    A Agentka Carter? Szczerze mówiąc, nie widziałam, nie wypowiadam się. Ale jakoś serial opowiadający o drugoplanowej postaci z jednego z gorszych filmów Marvela nie stoi na szczycie mojej listy „do obejrzenia”.

I dlatego właśnie Daredevil ma szansę zostać pierwszym dobrym serialem o komiksowym superbohaterze. Dlaczego?
 
Zacznijmy od początku.

Dobrych kilkanaście lat temu ktoś stwierdził, że Ben Affleck nadaje się do roli superbohatera. Ja wiem, że dzisiaj po raz drugi ktoś spotka się z szarą rzeczywistością (nie mówię tego tylko dlatego, że nie lubię Batmana, po prostu uważam, że Affleck sprawdza się w zupełnie innym typie filmu- patrz Argo, Zaginiona Dziewczyna), ale kiedy miałam te naście lat i widziałam filmową wersję Daredevila nawet mi się podobało. Ale wiecie, jak macie naście lat i znacie alfabet Braille’a to zasadniczo postać niewidomego bohatera walczącego z niesprawiedliwością jest tym czego wam dokładnie potrzeba. Problem polega na tym, że oglądając ten film teraz, obawiałam się, że Marvel ostatecznie dobił tę postać. Okazało się jednak, że moje przypuszczenia są nietrafne, bowiem jednak coś im z tego wyszło. A to co wyszło, jest świetne. 

    W tym momencie jestem w połowie sezonu Daredevila. Oglądam powoli bo a. nie mam czasu, żeby załatwić to w jeden porządny weekend, i b. po co, skoro serial ogląda się tak przyjemnie. Naturalnie wieje czasami sztampowym komiksem. Czarny charakter jesteśmy w stanie wywęszyć na odległość nie gorzej niż tytułowy bohater, ale nie doszliśmy na szczęście jeszcze do poziomu Arrow, gdzie każdy musi mieć pseudonim i koniecznie fikuśną maskę. Poza główną postacią nikt nie przejawia oznak super mocy, co więcej, poza Mattem Murdockiem, reszta pozytywnych postaci jest całkowicie normalna.

Główny wątek powoli nam się krystalizuje i już wiemy, że za odcinek lub dwa Daredevil będzie musiał stawić czoła poważnym problemom. I fajnie, bo nie ma nic lepszego jak porządne zakończenie sezonu, szczególnie, że wiemy, iż powstanie kolejny.
Zdjęcia stoją na bardzo dobrym poziomie, tak dobrym, że czasami nawet mało mnie obchodzi co się dzieje na ekranie, żeby tylko operator kamery nie przestawał robić tych fajnych rzeczy. 

Czy się martwię? Oczywiście, że tak! Na tym poziomie producenci bowiem mogą pójść w wiele złych kierunków. Mogą przesadzić, tak jak to zrobili twórcy Arrow. Mogą za bardzo próbować podczepić to wszystko pod uniwersum Marvela, tak jak to zrobili z Agentami S.H.I.E.L.D.. Mogą za bardzo pójść w stronę komiksu, jak to zrobiono z Flashem. Możliwości jest wiele, ale mam nadzieję, że nie pójdą w żadną z nich i utrzymując poziom nadal będą serwowali nam widowisko na bardzo dobrym poziomie.