poniedziałek, 6 października 2014

Crossing Lines




        Z Crossing Lines jest tak, że nie jestem jeszcze pewna co mam myśleć o pierwszym sezonie tej dziwnej, międzynarodowej hybrydy. Jest to bowiem, albo najlepszy kiepski serial jaki widziałam, albo najgorszy dobry serial. Jest on nierówny jak europejskie jezdnie, którymi czasami jeżdżą bohaterowie, a najbliższy serial, do którego mogę go porównać to Cobra, i to nie do końca dlatego, że czasami mówi się tu po niemiecku i dużą rolę odgrywają samochody. Ale zacznijmy od początku.
      O serialu dowiedziałam się przy okazji średnio rozreklamowanej wizyty w Polsce Williama Fitchnera, bez której prawdopodobnie o Crossing Lines w życiu bym nie usłyszała. Aktora mgliście kojarzyłam z Prison Break, i to jeszcze z tych odcinków, które można było oglądać, zanim serial zatoczył koło i nikogo już nie obchodziło jak uda im się uciec z kolejnego więzienia. 
      Serial miał opowiadać o elitarnej jednostce podlegającej pod Międzynarodowy Trybunał Karny, której zadaniem jest rozwiązywanie tak zwanych spraw transgranicznych. W skrócie, takie europejskie FBI, tylko bez szpanerskich odznak. 
       Fabuła z opisu niby nie powala, ale stwierdziłam, że fajnie by było obejrzeć coś co nie rozgrywa się albo w USA albo w Londynie. Jednak faktorem, który ostatecznie przekonał mnie do obejrzenia serialu, była niewątpliwie obsada. No niby serial taki niepozorny, ale jak już Donald Sutherland postanowił zagrać na małym ekranie, to już wiadomo, że coś się dzieje. Z resztą zarówno do Donalda, jak i do jego młodszego klona (czyt. syna- Kiefera) mam niemały sentyment, który sprawia, że coś mi się przestawia i już wiem dokładnie co będę robiła wieczorem. Z resztą William Fitchner też złym aktorem nie jest, a warto było go zobaczyć w czymś, czego nie oglądało się specjalnie dla Wentwortha Millera (no co, miałam 15 lat, wolno mi). Na liście płac znalazło się również miejsce dla Toma Wlaschihy, którego po Grze o Tron starałam się znaleźć w jakiejś produkcji, ale coś mi po drodze nie poszło i tak odszedł w zapomnienie. Dlatego stwierdziłam, że trudno, i tak nie chce jeszcze kończyć Dextera (cholera, do końca serii zostało mi półtora sezonu, ale jakoś tak nie chcę się dowiedzieć się jak się kończy, dlatego odwlekam jak mogę), a do jesiennych premier zostało jeszcze trochę czasu, więc jak najszybciej zaopatrzyłam się w pierwszy sezon (właśnie rozpoczął się drugi, ale premiery następują po kolei w pięciu różnych krajach, dlatego nie spieszy mi się, żeby ogarnąć co mogę już obejrzeć) i zasiadłam, żeby zobaczyć cóż też wyjdzie, z tego międzynarodowego tworu (bo warto zaznaczyć, że mimo, że serial jest anglojęzyczny, to produkcją zajęli się, poza Amerykanami oczywiście, również Francuzi, Niemcy i Belgowie).
    I co wyszło? No właśnie, trudno powiedzieć, bo niby z odcinka na odcinek człowiek się coraz bardziej wkręca (chociaż bez przesady, nawet w połowie odcinka można pójść coś przegryźć), to od czasu do czasu człowiek ma ochotę rzucić to wszystko w cholerę i dać sobie spokój. A powodów jest wiele, głównie irytuje nierówność serialu i to na różnych płaszczyznach.

Obsada
      Z obsadą niby wszystko w porządku i czasami wydaje mi się, że jedynie dobrzy aktorzy trzymają mnie przy ekranie, jednak stosunek dobry- kiepski aktor utrzymuje się tu mniej więcej po połowie. Mamy więc świetnych Fithchnera, Wlaschihę i Sutherlanda (chociaż czasami wydaje mi się, że Donald jest tu jedynie dla nazwiska na plakacie, bo facet się tu wybitnie nie przepracowuje. Widać go więcej, dopiero w drugiej połowie serii, ale na tym etapie już niewiele może zdziałać. Z drugiej jednak mamy całą gamę aktorów, którzy najwidoczniej czasami nie wiedzą co mają ze sobą zrobić. I tak na przykład Marc Lavoine, który gra rolę dowódcy jednostki, także możemy powiedzieć, że jest dosyć ważną postacią, na początku nie przeszkadza. Robi się gorzej, kiedy zorientujemy się, że gra jedną miną i to dosyć nieporadnie. Ma swoje lepsze momenty, ale o tych gorszych trudniej zapomnieć. Podobnie jest z Gabriellą Pession, która do tej pory, nie wiem co robi w tym serialu poza wyglądaniem dobrze, bo z momentem, kiedy zaczyna mówić mam zamiar wyłączyć telewizor. Postacie drugoplanowe czasami wyglądają jak z łapanki, ale oni przynajmniej nie irytują tak bardzo niż nieporadność głównych postaci.



Dialogi
      Chociaż może to wszystko przez kiepsko napisane dialogi? Z każdą dłuższą rozmową bohaterów mam czasami ochotę znaleźć kontakt do scenarzystów i powiedzieć im co o nich myślę. Bo jeżeli nawet Donald Sutherland wypowiada kwestię i coś jest nie tak, to ja już nie wiem co z tym zrobić. Nie wiem jak z kwestiami francusko- i niemieckojęzycznymi, ale dwie linijki polskiego tekstu wypowiedziane przez Sutherlanda uświadomiły mi, że twórcy najwidoczniej korzystają z googlowskiego translatora, bo to jedyne wytłumaczenie, tak mało przekonywujących kwestii. I nawet mocny akcent na samym końcu sezonu przez to traci, a powinien być o wiele lepszy, no bo kto może się oprzeć Sutherlandowi burzącemu czwartą ścianę? Bo ja na pewno nie. 

Montaż
     Tutaj ktoś już zaszalał i wydaje mi się, że to właśnie dlatego gdzieś w połowie sezonu wydawało mi się, że oglądam nowe odcinki Cobry. Pamiętacie? Niemiecki serial o dwóch gościach, którzy ganiają za przestępcami po autobahnie? Tak właśnie miejscami wygląda Crossing Lines. Wydawało by się, że ten serial powinien mieć niemały budżet, ale przy niektórych scenach producentom chyba zabrakło pieniędzy (pewnie wydali je na gaże, to by tłumaczyło obsadę). Normalnie nie jest to widocznie, do momentu, w którym przydałoby się trochę cięższego sprzętu. Dla przykładu mamy scenę wypadku samochodowego, w której jedno ujęcie to dramatyczne zbliżenie na twarz kierowcy, drugie to koziołkująca kamera (bez widocznego samochodu) a trzecie to zmasakrowany pojazd leżący w rowie. Kurtyna opada, jak i mój zapał do tego serialu. A propos dramatycznych ujęć. Jest tu ich kilka, ale z pewnością przebijają dramatyzmem wszystko co widzieliście do tej pory. I to bez większego sensu. Musielibyście to zobaczyć, ale jest scena, w której jedna z bohaterek wchodzi do gabinetu kobiety i tu następuje tak dramatyczne zbliżenie na jej twarz (wraz z towarzyszącą temu muzyką), że już wiecie, że coś się wydarzy. Tyle tylko, że nic się nie dzieje i na wyjaśnienie tego zbliżenie przychodzi nam czekać jeszcze dziesięć minut. 

Plusy
      No właśnie, koniec narzekania, czas na pozytywy i podsumowanie. Bo niby narzekam, jadę po całości, ale jednak z jakiegoś powodu obejrzałam pierwszy sezon (nie żeby było to wielkie osiągnięcie, to tylko dziesięć odcinków) i to bez większego bólu. Czas zastanowić się dlaczego. Najłatwiejsza odpowiedź to: bo ten serial nie jest najgorszy. Tak, ma kilka problemów z montażem, tak, czasami słabe aktorstwo aż zgrzyta w zębach, ale są też rzeczy, które równoważą te mankamenty. Mamy więc niezłe kreacje aktorskie, mamy niezłe pomysły na dany odcinek (na odcinek, bo prowadzenie fabuły całego sezonu coś im nie idzie, pomysły się rozjeżdżają i nikt nie wie o co chodzi), a serial wizualnie nie bije po oczach tandetą, chociaż czasami jest mu blisko. Kwestia jest taka, że serial jest jedynie niezły. Taki, który można sobie obejrzeć wieczorem nie wysilając się za bardzo i nie wciągając zbytnio. Problem przed jakim staję w tej chwili jest taki, że nie wiem czy ta przeciętność, i to co widziałam w pierwszym sezonie, jest wystarczające, aby utrzymać mnie przed ekranem na drugi sezon. Niby zakończenie ostatniego odcinka pierwszej serii daje na to jakąś nadzieję, jednak może się okazać, że to nie wystarczy.

     Niemniej zachęcam do obejrzenia, przynajmniej pierwszych odcinków i przekonania się na własne oczy. A nuż znajdziecie w nim to "coś"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz