niedziela, 3 maja 2015

Tom Rob Smith- Ofiara 44

    


     Wiecie, czasami wydaje mi się, że zaszliśmy zbyt daleko z tymi postapokaliptycznymi, dystopijnymi powieściami, od których roi na dzisiejszym rynku księgarskim. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko dobrej dystopii, problem tkwi w tym, że jestem raczej fanką Roku 1984 niż Igrzysk Śmierci. I tutaj zaczyna się dla mnie problem, bo porządnych książek dla osób jak ja jest dzisiaj niewiele. Jeżeli chodzi o postapokalipsę, to jakoś nigdy nie byłam fanką. Przez Metro 2033 przebrnęłam z trudem. W zębach zgrzytało mi zakończenie wyjęte żywcem z mojej ukochanej Gry Endera. Nie wiem czy Glukhowsky zrobił to specjalnie, czy nie, ale mnie osobiście zabolało. 


Dlatego dopiero z ulgą odetchnęłam przy Ofierze 44, której to będzie dotyczył ten tekst. Dlaczego mi ulżyło? Bo dystopijnego świata szuka dokładnie w miejscach, które mi się podobają- czyli u Orwella i Huxleya, a na dodatek w przeszłości. Czego chcieć więcej? No właśnie… ale do tego jeszcze dojdziemy.


Zanim przejdziemy do meritum, pragnę ostrzec wszystkich, którzy nie czytali książki, lub nie widzieli filmu, o spojlerach. W przypływie emocji może mi się co nieco wymsknąć, a nie chcę, żeby później ktoś rzucał we mnie wiązankami. Także, tak… spojlery mogą być.


Ofiara 44 przyszła do mnie znienacka. Nie miałam zamiaru czytać tej książki, i jak większość książek, które mnie zauroczyły, nie miałam pojęcia czego dotyczy. Leżała na moim czytniku czekając na swoją kolej, jak skończę z obowiązkowym Pratchettem (bo wiecie, umarł, to trzeba przeczytać, a że dawno nie czytałam, to stwierdziłam, że warto sobie co nieco przypomnieć) oraz Mówcą Umarłych (Grę Endera czytam przynajmniej raz do roku, a czytając Mówcę przekonałam się, że kolejne części standardowej trylogii Endera zasługują na więcej uwagi). Dopadł mnie kryzys, do kin wchodzi właśnie film z aktorami, których lubię za bardzo i jakoś tak wyszło. 


Nie zawiodłam się, ale zacznijmy od początku.


Głównym bohaterem Ofiary 44 (Znanej również jako Child 44 (anglojęzyczna nazwa książki) lub System (polskojęzyczna nazwa filmu)) jest Lew. Lew jest typem człowieka, którego prawdopdobnie nie polubiliście prywatnie i na pewno nie polubilibyście służbowo. Jest dumnym obywatelem miasta Moskwy i na co dzień zajmuje się łapaniem zdrajców państwa, czy też Systemu. Tak, przez duże S, bo to nie byle jaki system. Znajduje ich, aresztuje i przesłuchuje aż przyznają się do winy. Jak szwajcarski zegarek, jest niezawodny. Każdy schwytany okazuje się winny zarzucanych mu czynów, bo przecież, jak sam Lew twierdzi, System nigdy się nie myli. Jeżeli ktoś jest podejrzany, musi być winny. Dlatego właśnie nie chcielibyście mieć z Lwem do czynienia. W państwie, gdzie nawet określanie podejrzanego sąsiada mianem „sympatycznego” może skutkować zesłaniem do łagru na dwadzieścia pięć lat, naprawdę nie trudno jest zostać posądzonym o cokolwiek. W bolesny sposób dowiaduje się o tym nasz główny bohater, kiedy to jego żona zostaje oskarżona o współudział w zdradzie narodu rosyjskiego. I to właśnie Lew zostaje oddelegowany do zbadania sprawy, które w domyśle ma skutkować oskarżeniem. Właśnie w tym momencie Lew staje przed wyborem moralnym, który ma przesądzić o przyszłości jego i jego rodziny, bo jeżeli Raisa, żona Lwa, ma być winna zdrady, to cała jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. 


Z drugiego planu w pewnym momencie przebija nam się sprawa seryjnego mordercy, który zabija dzieci według konkretnego schematu, który tylko Lew zdaje się zauważać. W Rosji lat pięćdziesiątych jednak nie do pomyślenia jest aby jeden człowiek został tak zdeprawowany, aby dopuścić się takiej zbrodni. Dlatego właśnie wiele przeszkód staje na przeszkodzie śledztwa Lwa, który nie może liczyć na żadną pomoc. 


Obserwujemy więc powolną przemianę Lwa. Początkowo jest on człowiekiem ślepo wierzącym w sprawne działanie Systemu. System nie może się mylić, więc cokolwiek stwierdzi, musi być prawdą, nawet, jeżeli będzie to oznaczało zdradę żony Lwa. Sam główny bohater zdaje się naturalnie usprawiedliwiać wszelkie grzeszki Systemu. Torturowanie więźniów? Dlaczegoby nie? Przecież działa! Lew zauważa barbarzyństwo metod, ale uznaje je za uzasadnione. Bez mrugnięcia okiem opisuje on potworne warunki panujące w więzieniach, gdzie osadzeni muszą transportować przepełnione wiadra na odchody, a za wylanie choćby kropli czeka ich surowa kara. Ale przecież są winni, więc dlaczego ktokolwiek miałby się nad nimi litować, prawda?


Dlatego wszyscy wydają się wierzyć w sprawiedliwość Systemu, który dobrych wynagradza, a złych każe. Ze szczególnym okrucieństwem, skrzętnie skrywanym przed zwykłymi obywatelami. 


Autor powoli podgrzewa atmosferę, podkreślając, że nikt nie jest bezpieczny, że każdemu można udowodnić winę, do momentu, kiedy myśliwy staje się ofiarą. Kiedy to ktoś bliski Lwowi zostaje oskarżony. Wtedy właśnie nasz główny bohater, do tej pory wierny swoim zasadom musi podjąć decyzję, jego żona czy System? 


Z resztą w podjęciu decyzji nie pomagają mu nawet jego rodzice. Ojciec od razu mówi mu, że nie jest w stanie doradzić mu ochrony żony. Bo jeżeli ją wyda, reszta rodziny ma szansę przeżyć. Jest to więc sytuacja, w której można poświęcić jedną osobę, lub skazać na śmierć całą czwórkę. Czytelnik musi więc sobie zadać pytanie, razem prawdopodobnie z Lwem, czy przemawia za tymi słowami egoizm, czy czysty instynkt samozachowawczy?


Lew jednak wybiera ochronę żony, co jest dosyć zaskakujące. Przecież nawet on w pewnym momencie jest w stanie uwierzyć w jej zdradę. Jednak przechodzi na drugą stronę barykady, tracąc wszystko w imię miłości, która, jak się okazuje, nie istnieje. Podobnie jak cały System, związek Lwa i Raisy jest bowiem oparty na kłamstwie. 


Wraz ze zmianą położenia, w jakim znajduje się Lew, zmienia się również jego punkt widzenia na otaczającą go rzeczywistość. W momencie, kiedy traci przywileje, które nadał mu System, widzi jak bardzo jest on wadliwy. Jak szare i okrutne jest życie osoby, która wszystko straciła.


Muszę przyznać, czytałam tę książkę z zapartym tchem, co rzadko mi się zdarza. Czasami musiałam przerywać lekturę, aby zastanowić się nad wyborami moralnymi i zadać sobie to fundamentalne pytanie „co bym zrobiła na ich miejscu?”


No właśnie, myślę, że, poniekąd na tym polega urok tej książki. Żeby zastanowić się nad tą niejednoznacznością poczynań bohaterów. Żeby zastanowić się gdzie leży granica instynktu samozachowawczego, egoizmu i walki o własne dobro. Jak zmienia się podejście do otaczającego świata, w momencie, kiedy przestanie być on nam przyjazdy i staje się naszym wrogiem? Wrogiem, z którym notabene nie możemy wygrać, bo jak wygrać z machiną, która sama decyduje o twoim losie, na który sam nie masz żadnego wpływu?


Jest kilka mankamentów. Jest motyw uzależnienia Lwa, które magicznie znika i jest zakończenie, które mi się po prostu nie podoba. Kiedy autor przez kilkaset stron podkreślał jak bardzo Lew znalazł się w sytuacji bez wyjścia, automatycznie zakończenie, które nam przedstawił wydaje się dziwnie naciągane.


Ale nie będę aż tak spojlerować. Tym, którzy nie przeczytali książki, a nadal czytają ten tekst szczerze współczuje, ale mimo to, przeczytajcie Ofiarę 44, bo warto. Chociażby dlatego, że to kawał dobrze napisanej literatury, przy której nie będziecie się nudzić i mimo tych wszystkich spojlerów was jeszcze zaskoczy. 


A jeżeli przeczytaliście i wam się spodobało, obejrzyjcie film, podobno warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz