poniedziałek, 8 września 2014

Katarzyna Michalak- Zacisze Gosi

      


UWAGA! TEN TEKST ZAWIERA SPOJLERY ODNOŚNIE CAŁEJ FABUŁY KSIĄŻKI!

      Czasami zdarza się tak, że mamy świadomość występowania jakiegoś zjawiska, ale nie do końca jesteśmy pewni czy chcemy je poznać. Coś się tam dzieje, ale czy człowiek rzeczywiście chce wiedzieć co dokładnie? 
      Tak było w przypadku książek Katarzyny Michalak. O autorce głośno w mediach było od jakiegoś czasu, co chwila ktoś mi o niej opowiadał, zajrzałam na jej stronę, poczytałam nieco opinii zarówno tam, jak i na portalach związanych z literaturą i już wiedziałam, że chcę przeczytać którąś z jej książek. 
       Nie chcę, żebyście teraz zrozumieli mnie źle. Chciałam przeczytać książkę nie dlatego, że postać pani Michalak w jakiś sposób mnie zauroczyła, ale postanowiłam się dowiedzieć o co w ogóle ten cały szum? Czym ludzie się tak zachwycają, dlaczego na każdym kroku w księgarniach widzę jej nazwisko?
       Na tym etapie nie miałam pojęcia, że odpowiedź jest niezwykle prosta: ludzie to kupują bo te książki to najzwyklejsze w świecie harlequiny, tylko w nieco odświeżonych okładkach. A jak wiadomo, nic nie znika ze sklepowych półek tak dobrze jak łzawe historyjki dla kur domowych. No chyba, że masz na nazwisko Martin a z twojej serii HBO właśnie robi serial. 
      Ale nie wyprzedzajmy faktów.
     Wybrałam pierwszą lepszą książkę, sprawdzając jedynie czy nie jest to kolejna część w serii. Z góry odrzuciłam Mistrza, erotyczną powieść, która jakoś przeszła bez echa, bo nie chciałam się pakować po raz kolejny w popłuczyny po popłuczynach, czyli po Pięćdziesięciu twarzach Greya. 
Wybór, muszę przyznać, że w dużej mierze nieświadomy, padł na Zacisze Gosi. Już po okładce można się spodziewać, że mamy do czynienia z powieścią w typie Tylko mnie kochaj, Miłość nad rozlewiskiem, czyli ogólna Grochola. 
Myliłam się, jest gorzej. 

Zacznijmy od fabuły.
       Książka opowiada ogólnie o trzech przyjaciółkach, które mieszkają po sąsiedzku w sielskim Milanówku. Tytułowa Gosia to kobieta po przejściach, która straciła nogę oraz dziecko w ataku bombowym na londyńskie metro, po czym pozostawiona przez męża żyje w samotności paraliżowana przez liczne fobie, niepozwalające jej na normalne życie. Kamila jest jej sąsiadką, której chłopak na samym początku książki uległ wypadkowi, w wyniku którego stracił wzrok. Kamila jest córką Jakuba, z którym osiem lat temu była jeszcze w związku, dopóki Jakub nie dowiedział się, że Kamila jest wynikiem jego młodzieńczego romansu ze szkolną nauczycielką. Uff, sporo tego. Mamy jeszcze Julię, żonę bogatego producenta filmowego, która w swoim życiu nie musi nic robić poza dobrym prezentowaniem się na salonach. Jej mąż praktycznie podrzuca ją do Milanówka i tak zostawia, bo sam nie ma zamiaru się tam przeprowadzić, podobnie jak ich córka, która nawet na chwilę nie pojawia się w powieści.
        I słusznie, bo i bez tego bohaterów jest tak wiele, że ledwo nadążamy z zapamiętywaniem imion i nazwisk. A każdy, nawet jeden z budowlańców, który pojawia się w jednej tylko scenie musi mieć nazwisko. Jesteśmy nimi więc bezlitośnie zarzucani. Tak samo jak bohaterowie zarzucani są nieszczęściami. Problem zaczyna się w momencie, kiedy nazwisko jest jedyną charakterystyką bohatera. Bo nagle jesteśmy informowani, że jakiś Jan Kowalski wchodzi do pomieszczenia. Dlaczego Jan Kowalski wchodzi do pomieszczenia i po co właściwie, dowiadujemy się dwa akapity później, a do tej pory mamy widocznie żyć w niewiedzy. Nawet jeżeli bohaterowie są w jakiś sposób charakteryzowani, nie przekłada się to zwykle w żaden sposób na rzeczywistość. Z przemyśleń Kamili dowiadujemy się na przykład, że Jakub jest człowiekiem bardzo porywczym, na udowodnienie czego musimy czekać do… prawdopodobnie jakiegoś usuniętego przez edytora fragmentu, bo ja się niczego podobnego w Jakubie nie dopatrzyłam. Ale przez część książki klepałam się w czoło z zażenowania, więc mogłam coś przegapić.
        Opowiedziałam już trochę o fabule, ale nic nie jest w stanie streścić ilości cierpienia przez które przejść musi każda z bohaterek. Nie wystarczy bowiem, że straciłaś nogę i dziecko, mąż od ciebie odszedł i boisz się wyjść z domu. Musisz również być przez byłego więziona i maltretowana, bo najwidoczniej karma jest wredną suką, która nikomu nie przepuści. Naturalnie większość nieszczęść pochodzi od mężczyzn. Każdemu można coś zarzucić, niezależnie od tego ile by dobrego zrobili, mężczyźni w tej książce na jakimś etapie muszą okazać się draniami. Jakub jest więc podrywaczem, który żadnej nie odpuści, Łukasz będąc w klinice jest draniem, bo postępując zgodnie z zaleceniami lekarzy odcina się od rodziny, aby móc przejść terapię, mąż Gosi musi wrócić i zacząć ją gwałcić, mąż Izy (pani weterynarz, która podrywa każdego kto się napatoczy, włącznie z Łukaszem) musi być nieczułym draniem, a reszta to po prostu szowinistyczne świnie, które potrafią rozmawiać tylko z innymi posiadaczami cojones. 
         Nieważne jednak jak źli byliby mężczyźni okazuje się, że kobieta bez nich zupełnie traci panowanie nad swoim życiem i nie pozostaje jej nic innego do roboty, jak w przypadku Kamili, „wrócić do Krakowa szorować wagony kolejowe”. Tak właśnie, to ten duch feminizmu, o którym czytałam w jednej z recenzji tej książki.
        Główna bohaterka ma widoczny problem odnośnie tego czy potrzebuje tych mężczyzn, czy nie. Kamila bowiem najpierw wydzwania do Jakuba, żeby wrócił, a potem, kiedy tylko wraca do Warszawy, żeby w końcu zająć się swoją córką/ byłą dziewczyną, nagle bohaterka jest oburzona, jak on śmiał wrócić po tylu latach. Oczywiście mięknie trochę, kiedy Łukasz potrzebuje fachowej opieki medycznej, poza tym prezent od ojca w formie domu w Milanówku też mógł mieć w tym jakiś swój udział. 
        Bohaterowie są najnormalniej w świecie nierealni a ich poczynania zupełnie chaotyczne i miejscami bez sensu. Jeszcze jestem w stanie w jakiś sposób zrozumieć, że Jakub w wieku trzydziestu kilku lat jest szefem dobrze prosperującej firmy skupującej nieruchomości. Niech będzie, ma smykałkę do interesów. Ale nikt mnie nie przekona do tego, że w wieku lat dziesięciu utrzymywał siebie i swoją matkę!
        Również Gosia, i to co się z nią dzieje przez całą powieść, jest nieco nierealistyczna. Gosia, osoba z silnym zespołem stresu pourazowego, która nie jest w stanie przez większość książki wyjść z domu, którą trzeba zamykać w łazience podczas burzy, i która w końcu zostaje przetrzymywana przez byłego męża w domu, po uwolnieniu dochodzi do siebie bardzo szybko i, o dziwo jej stan się polepsza. Zapewne dzięki kobiecej sile jej przyjaciółek i uzdrawiającej mocy ciężkiej, fizycznej pracy, chociaż może to mieć też coś wspólnego z magicznym działaniem całującego po dłoniach Jakuba, który uratował ją również z metra podczas wypadku. Nie żartuję, ten człowiek jest wszędzie. Ale pamiętajcie, nadal jest draniem. Dlatego nie będziemy płakać, kiedy pod koniec książki umrze, co przyczyni się do cudownego uzdrowienia wzroku Łukasza.
        Porozmawiajmy jeszcze o relacjach Jakuba i Kamili. On najpierw w wieku szesnastu lat uwiódł Anielę, która w tym czasie była jego nauczycielką. Ona zaszła z nim w ciąże, nie mówiąc mu tego, po czym zerwała z nim kontakty. Przez szesnaście lat Jakub szukał miłości, lecz nie odnalazł jej w żadnej z wielu późniejszych kobiet, z którymi był. Dopiero związek z Kamilą przywrócił to dawno zapomniane uczucie. Pojechał do niej do domu, żeby się oświadczyć, ale drzwi otworzyła mu… Aniela, która zdradziła mu, kim jest Kamila i oburzyła się, że jak on to mógł być z dzieckiem (chociaż szesnaście lat temu zrobiła dokładnie to samo, na domiar złego z własnym uczniem). Wstrząśnięta Aniela wybiegła na deszcz i wpadła pod autobus. Osiem lat później Jakub wraca do Kamili, aby odpokutować za swoje grzechy i sytuacja nagle się normalizuje. Jakub i Kamila płynnie przechodzą do stanu w którym ciągle mówią do siebie per „córeczko”, „tatusiu”. Nie ukrywam, jest to dla mnie najbardziej obrzydliwa rzecz wychodząca z ust dwójki niedoszłych kochanków.

Oskarżajmy się!
       WSZYSCY w tej książce muszą kogoś o coś bez sensu oskarżyć. Tak więc rodzina Łukasza oskarża Kamilę o to, że ich syn miał wypadek, kiedy wracał z jej domu, Kamila oskarża Jakuba, że uciekł od niej, a później, że do niej wrócił, chociaż na pewno jego intencje są nieczyste. Kamila oskarża również Łukasza o to, że ją nie kocha, bo gdyby ją kochał, to nie zgodziłby się zerwać z nią kontaktu, chociaż dziewczyna ma tłumaczone, że jest to częścią jego terapii. Mamy tu do czynienia z charakterystycznym dla tej książki „mój problem jest poważniejszy niż twój, jak możesz nie myśleć o moich problemach”. 

     Fabuła jak ser szwajcarski, ale nie taka dobra
      Fabuła pełna jest dziur i bezsensów, do których próbuje przekonać nas autorka. Niestety, nikt mnie nie przekona, że mianowanie twojej córki na prezesa filmy, w której do niedawna jeszcze zajmowała się jedynie kosztorysami, to dobry pomysł. Z resztą, jak się okazuje, prowadzenie firmy polega najwidoczniej jedynie na aprobowaniu kosztorysów i jeżdżeniu po kraju w poszukiwaniu nowych kamienic do kupienia. Nie trzeba mieć ku temu żadnych kompetencji, doświadczenia czy wiedzy prawnej.
       Gosia, jak się okazuje pracuje jako grafik i tworzy okładki do książek. Jest to jedna z idealizowanych przez autorkę profesji, która ma się wydawać bezstresową i taką, którą można na spokojnie wykonywać w domu. Niestety, o ile Gosia nie jest najszczęśliwszą osobą na świecie (a jej brak nogi, dziecka i męża tego raczej nie sugeruje) i nie trafiła na najbardziej wyrozumiałego szefa pod słońcem to niestety będzie musiała się liczyć z masą maili na zasadzie „to nam się nie podoba, zmień”, oraz „masz na to 24 godziny, lepiej się pospiesz”. Z opisu wynika, że Gosia ma wiele zleceń, dlatego szczerzę wątpię, aby jej praca była taka bezstresowa. 
        Szczególnie, że wszystkie kobiety (poza Julią) są opisywane jako zapracowane kobiety sukcesu (włącznie z Izą, prowadzącą własną lecznicę), trudno jest mi uwierzyć, że mają czas na sielskie życie, które opisuje autorka. Na te wszystkie wspólne śniadania, na własnoręcznie wypiekany chleb i domową szynkę. Jakoś to się ze sobą nie łączy. 
        Nic nie mówiąc, że wszystkie kobiety w tej książce zachowują się jak, nie obrażając nikogo, pięćdziesięcioletnie kobiety ze wsi, niczym z serialu Plebania. Wpadają do siebie po cukier, pieką ciasta, mówią do siebie per „Juleczko”. Czytając to, aż trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z dwudziesto- i trzydziestokilkuletnimi kobietami mieszkającymi pod Warszawą. 
        Szczególnie trudno uwierzyć w realizm tych postaci, gdy widzimy, że po jednym spotkaniu jedna nazywa drugą „przyjaciółką” i zaczynają się sobie zwierzać z życiowych historii.
        Każdy może tu zmienić zdanie o sobie i innych na zawołanie. Nie ważne od tego co kto zrobił. Jakub raz jest draniem, raz wybawicielem, zapewne jest to uzależnione od faz księżyca. Najlepsze są jednak sceny, w których któryś z bohaterów doznaje oświecenia. Nagle po rozmowie z przyjacielem (okraszonej takimi tekstami jak „pamiętasz jak wskoczyłem za tobą w tę przepaść w Tybecie?”) Łukasz przyznaje się, że zachował się jak drań, w innym przypadku po założeniu przepaski na oczy Kamila od razu wie jak czuje się osoba niewidoma. Kobieta dostaje nawet spektakularnego ataku paniki, bo najwyraźniej wszyscy tu mają po dwanaście lat.
        Szczerze mówiąc, mogłabym pisać jeszcze dalej, ale i bez tego ten tekst już jest przydługi. Mogłabym poopowiadać jeszcze o omdlewaniu po każdym orgazmie, o tym jak wszyscy ignorują Kamilę do momentu, kiedy do akcji wkracza Jakub albo o tym jak dyrektor finansowy próbuje dokonać przekrętów na wiele setek tysięcy złotych w małej firmie. O tym jak każdy w tej książce musi cierpieć/ być chory/ opuszczony lub wykorzystywany i o tym jak plecy Łukasza po wielu tygodniach w klinice nadal są idealnie umięśnione i sprężyste. 
         Ale nie będę bo to po prostu trzeba przeczytać. Albo najlepiej nie. 
         Szczerze mówiąc zawiodłam się na tej książce. Miałam nadzieję, że moje obawy okażą się niesłuszne i trafię zwyczajnie na prosty, sielankowy romans. Niestety nic nie jest w stanie nadrobić za kiepsko opisane postacie, których zwyczajnie nie jest nam szkoda, bo są za mało realistyczne. Nic nie pomoże także kiepskiej fabule, która została rozdrobniona na tak dużą ilość wątków, że trudno tu o jakąś spójność. 
       Wiele jest w tej książce bezsensów, wiele naciąganych wątków, wiele rzeczy dzieje się bez przyczyny, a niektóre nie mają żadnego wpływu na życie bohaterów. 
        Po raz pierwszy postanowiłam robić notatki podczas pisania, chciałam być w tym dokładna. Ta książka zajęła dwanaście stron mojego podręcznego notatnika. Dlatego nie zamierzam powrócić do czytania pani Michalak, przynajmniej nie przez jakiś czas. 



1 komentarz:

  1. WOW, po przeczytaniu tego opisu bardziej niż kiepski styl i bajzel fabularny odstręcza mnie od tej książki cierpienie, nieprzyjemności i przemoc. Kobiety naprawdę chcą o tym czytać, i o facetach-draniach? Jakbym chciała się dobić trudnym tematem, to na pewno nie za pośrednictwem takiego czytadła. Blah.

    OdpowiedzUsuń